Eowyn
Kocica
Dołączył: 05 Lis 2012
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z Rohanu, a skąd indziej?
|
Wysłany: Pon 21:49, 05 Lis 2012 Temat postu: "Na bezdrożu" (One-shot, Fantasy, psychologiczny) |
|
|
Nie kusi mnie, sama nie wiem, czemu do pisania owej przedmowy. Jedna strona upiera się, iż jest to arcydzieło, natomiast druga, sądzi że jest to dno istne. Zatem proszę o chociażby jedno zdanie oceniające owe "coś", gdyż inaczej nie mogę tego nazwać.
Więc, nie pozostaje mi nic innego jak powiedzieć wam, po prostu: Enjoy!
Bezbarwne oczy otworzyły się, a w nich stanął błysk zrozumienia. Oto znajdował się w ciemnej sali, a co gorsza w trumnie. Spełniły się wszystkie jego najgorsze koszmary. Oto właśnie stał się wampirem. Nie wiedział, kiedy to się stało, a co gorsza, dlaczego. Przecież nie naprzykrzał się nikomu. Siedział cicho, nie zdradzał tego, że wie za wiele, a tym bardziej o Nich. Byli mu nieznajomi, usłyszał o Nich od jednego z najemnych skrytobójców, którzy pojawili się w okolicy, kiedy podróżował po świecie dzierżąc dudy. Był bardem, grajkiem lub jeszcze kimś innym. Sam nie potrafił tego urzędu określić. Nie był wcale szpiegiem, choć nadstawiał uszu na wszelkie wieści, nie zdradzał swej wielkiej ciekawości, ani politowania dla możnowładców krain, przez które przejeżdżał na swym rączym rumaku, którego nazwał Abelard. Usłyszał to imię w okolicach Wielkiej Wyspy, która nie nosiła innej nazwy, nikt nie ośmielił się jeszcze jej zwiedzić. Możliwe, że oprócz niego, gdyż przejechał przez nią wzdłuż i wszerz szukając zwierzyn, które bardzo go ciekawiły i to od dawna. Skrywał się oczywiście, nie miał zamiaru zostać przez kogokolwiek zjedzony, co rzeczywiście byłoby godniejszą śmiercią niż wampiryzm. Wiedział, że umarł, ale się odrodził, co spowodowało, że jego rodzina, znajomi, przyjaciele uznawali go za martwego. Najpewniej w tej chwili lamentowali nad jego grobem, z fałszywymi prochami, które przywiózł im Czarny Rycerz, przez którego właśnie go to spotkało. Nie czuł pragnienia, nie. On czuł pragnienie zemsty, które była jeszcze groźniejsze. Melancholijnym ruchem wstał. Ci, którzy wyrządzili mu tą krzywdę nie byli ostrożni, nie odznaczali się tą cechą, co działało na jego korzyść. Akurat teraz był dzień, on to czuł. Nie zamierzał się ujawniać, nie mógł wyjść. Słońce od razu by go oślepiło, a co gorsza dawało dyskomfort, którego nie zamierzał zaznawać, a to wszystko właśnie przez to, że stał się, kim się stał. A właściwie został stworzony. Przez niedobre wampiry, które czekały tylko na jego zgubę, ale ona nie nadeszła. Rozwścieczyło to ich, doskonale o tym wiedział. Uśmiechnął się ironicznie, wręcz drapieżnie. Był gotów przeczekać skwar i dostać swych „stwórców” we własne ręce. Nie będzie to dla nich miłe doświadczenie. Układał właśnie w głowie plan w jaki sposób uda mu się zdobyć konia, najpewniej ukradnie. Nie powinien być oddalony zbyt daleko od jakiejś wioski, miasteczka, w którym to konie powinny się znajdować. Potem wystarczyło zdobyć oręż. Tutaj zaczynały się schody, gdyż stan wojenny skończył się dość dawno, lecz ci możniejsi wieśniacy, którzy powołali się na służbę jakiegokolwiek królestwa, najpewniej przechowywali w swych domostwach chociażby łuki. Nie spodziewał się zastać tam mieczy, gdyż był to zdecydowany luksus, jednak nie pogardziłby takim naprawdę ostrym oraz misternej roboty. Jego marzenia, niestety pozostawały tylko i jedynie marzeniami. Przecie wiedział, że musi zadowolić się tym, co zdoła zrobić lub zdobyć. Pomyśleć, że jeszcze najpewniej dobę temu był jednym z najsławniejszych ludzi na świecie, teraz musiał się ukrywać. Inni, chociaż wiedzieli, że wampiry istnieją, nienawidzili przebywać z nimi w jednym pomieszczeniu. Była to sprawka ich pragnienia, które dopadało ich w określonych godzinach. Mężczyzna o tym nie pomyślał, nie wiedział, co mógłby uczynić. Nie miał zamiaru zabijać ludzi, lecz gdzieś w okolicach powinien znajdować się jakiś pasterz, który nie sprawiałby kłopotu. Tacy osobnicy są zbyt nieważni, by wycierali komukolwiek buty, a w szczególności jemu. Tak, uważał siebie od zawsze za kogoś lepszego i może właśnie to go zgubiło. Kiedy był jeszcze nomadą słyszał za plecami to, że był chytry i sam się w końcu przechytrzy. Było to prawdą, nie zadowalało go to. W szczególności teraz. Nie lubił nie mieć racji, co go w tym momencie najpewniej irytowało. Powoli wzrok, który był znacznie ostrzejszy niż zwykle - to najpewniej sprawka mutacji, której podlegał – przystosowywał się do panujących ciemności. Wiedział, że już nigdy nie ujrzy światła dnia, ani jego ukochanego Abelarda, a co gorsza Cristiny. Jego ukochanej, dziewczyny o rumianych jak jabłkach policzkach, hebanowych włosach i ustach jak krew, która w tej chwili zaprzątała jego myśli. Jej zapach przesłaniał cały jego umysł. Musiał go odgonić, jeśli chciał obmyślić jakikolwiek plan. Może przecież uda mu się odnaleźć ukochaną i wziąć ją za żonę, mimo tego, że stał się kim się stał. Możliwe też, że go odrzuci, co wydawało mu się w tej chwili prawdopodobne. Z tego właśnie powodu jego przystojna twarz była skrzywiona, smutna. Na razie nie była zła, jednak potrafiła z nagła stać się maską złowrogą, która mogła skryć wszelakie jego uczucia względem każdego, kto go tylko spotkał. Szczególnie Losowi, który pełnił rolę żywej postaci od niepamiętnych czasów. Ktoś postanowił go stworzyć, zatem powstał i swą postacią krępej budowy powalał każdego osobnika na kolana. W tym jego. Obserwował go w kuli, jego poczynania i wystawiał na jego drodze same przeszkody, chociaż w niczym mu nie zawinił. Mężczyzna był zawsze osobą nie nadającą się do jakiegokolwiek sprzeciwu. On od zawsze walczył, o wolność. Tak, chciał być wolny, dlatego podróżował, dlatego zdobywał kolejne lądy, by poczuć, co to sława i wolność słowa. Potrafił zostawić swą jedyną tylko dla przygód, co nie podobało się nikomu. Zawsze jednak wracał przywożąc jej coraz droższe upominki, które potrafił jej kupić za pieniądze, które dawali mu zawzięci słuchacze. Oj tak, nie był kimś biednym, przynajmniej nie teraz. Jego wszystkie bagaże leżały nieopodal niego, nienaruszone. Mężczyzna zaśmiał się, jak gdyby tego właśnie oczekiwał. Rzucił się ku sakwom i wyciągnął z nich pojedynczy mieszek. Był tam ukryty sztylet. Jego jedyna teraźniejsza broń. Resztę rzeczy stanowiły ubrania, które zamierzał wrzucić do spienionej wody, która ciągnęła się najpewniej gdzieś niedaleko. Ubrania te najpewniej przesiąknięte były zapachem trucizny, która powodowała nagłe i niespodziewane zatrucie. Nie dokuczałoby mu to bardzo, nie mógł zachorować, jednak sprawiałoby mu to lekki dyskomfort, którego nie zamierzał za wszelką cenę odczuwać. Nie tym razem. Z jego twarzy nie schodziło lekkie zadowolenie. W ten oto sposób, niektórzy stworzyli sobie z niego wroga, który będzie chciał w każdy sposób dotrzeć do tych osobników i zabić… Wiedział, że będzie to trudne. W szczególności dlatego, że byli nieśmiertelni, ale dowiedział się od postronnego człowieka, że można ich było jednak uśmiercić. Wystarczyło wbić srebrny kołek w serce, a czosnek i święcona woda ich odstraszał. Sam w ten sposób mógł zginąć. Bał się tego, że nie zdoła dopełnić zemsty zanim całkowicie odejdzie z tego świata. Musiał się kryć, inaczej każdy śmiertelnik mógł go dopaść, mimo tego, że poruszał się z większą prędkością niż każdy mógłby się spodziewać. Ten atut postanowił wykorzystać, by przemieszczać się z miejsca na miejsce, lecz nadal postanowił, dla pewności zdobyć konia, który stanowił dla niego wartość sentymentalną. Zdołał już przyzwyczaić się do tych zwierzaków, za czasów Abelarda, który towarzyszył mu w licznych przygodach, które sam wspominał z prawdziwą melancholią, gdyż wszystkie kończyły się zwycięstwem, a co najważniejsze kolejną przyjaźnią. Człowiek ten, mimo wszystko, potrafił z każdym się zaprzyjaźnić, jeżeli nie nadepnął mu na odcisk, co zdarzało się bardzo często. Był zobowiązany wobec wielu narodów, lecz najważniejszym naprawdę był naród Andalczyków, zamieszkujących południowe tereny jego akuratnego miejsca położenia. Doskonale orientował się w miejscu, w którym się znajdował. Nieraz wykorzystywał je jako schronienie, gdyż wydawało mu się zawsze bezpieczne. Jego stwórcy najpewniej tego nie wiedzieli. Zaśmiał się głucho z ich niewiedzy, a echo jego śmiechu docierało do niego odbite przez gołe ściany, które już nie przytłaczały go swoją ciemnością oraz bliskością. Nieraz miał napady klaustrofobii, która opuściła go nagle i znienacka, z czego możliwe, że był zadowolony. Czuł, że księżyc powoli jest gotowy do wyjścia na niebo, dlatego też powoli szykował się do wyjścia ze swej kryjówki, po to, by być może już nigdy do niej nie wrócić. Warknął poirytowany, że czas tak strasznie się dłuży. Chciał już być jak najdalej stąd, by powoli dopełnić dzieła. Furia opanowywała go całego, był prawie pewien, że nikt nie zdoła zawrócić go z raz obranej drogi. Wiedział mniej więcej, gdzie może znaleźć to, czego szukał, i coraz bardziej się do tego zbliżał. Zwilżył językiem wargi. Z niecierpliwości aż coś go skręcało i nie pozwalało się skupić nad odgłosami z zewnątrz. Coś wyło bezustannie, najpewniej był to wilk, lub coś wilczo podobnego, co zwietrzyło czyjeś ślady i wybierało się na polowanie. Był to zwiastun nocy, co cieszyło go bezmiernie. Nie potrafił jednak opanować typowo ludzkich zachowań. Wiedział, że powoli się ich wyzbędzie. W końcu zdecydował się wyjść. Podważył właz, którym zamknięte było pomieszczenie. Trochę ziemi wsypało się do środka, pokrywając jego brązowe włosy i wpadając do oczu. Od razu je strzepał, a sztylet oraz bagaże z ubraniami rzucił w górę, by mogły upaść niedaleko wejścia, lub też raczej wyjścia. Zdołał podciągnąć się na ramionach. Po chwili cały i zdrowy był gotowy do biegu. Pochwycił rzeczy, które pozostawił, zamykając wejście. Rzucił się do biegu, śledzony blaskiem księżyca i nawoływaniem pojedynczych zwierząt, które sprawiały, że czuł się wreszcie związany z naturą. Nie wiedział ile dokładnie siedział w tym lochu, jednakże dość długo, by ślady zostały zatarte przez leśną zwierzynę oraz deszcz, który padał co najmniej kilka razy. Gdzieniegdzie widniały jeszcze kałuże, które nie zdołały jeszcze wyschnąć. Mężczyzna musiał się spieszyć i znaleźć jakąś kryjówkę. Jego zemsta musiała poczekać, na razie musiał zdobyć wszelkie odpowiednie rzeczy i plany, które powinny pozwolić mu w miarę w tym dopomóc. Jeszcze daleka droga była przed nim… a za nim były tylko dawne marzenia, które nie spełniły się przez bestialską i okrutną karę, której nie był godzien. Myśl o tym nadal nim wstrząsała. Nie mógł pozwolić, by komuś takiemu uszło to płazem, przecież właśnie ten ktoś uczynił mu rzecz tak straszną. Nie martwił się, ów gość o swoje życie. Uważał, że nie potrafi mu zaszkodzić. Bardzo się mylił, tak jak większość ludzi ocenia wszystko po pozorach, a przecież nie powinno tak być. Każdy powinien mieć czystą kartę i zasłużyć sobie na plakietkę czynami, które były potwierdzone przez co najmniej pięć osób. Za mało, by skłamać, a za dużo, by potwierdzić czyjąś winę.
- O tak, pożałujecie – szepnął niskim głosem, do gwiazd człek, który był pewien swej zemsty, która na pewno będzie krwawa.
|
|